Valentina, mama zastępcza i adopcyjna dla 9 dzieci, znalazła schronienie w domu mamy SOS Jadzi w SOS Wiosce Dziecięcej w Biłgoraju.
– Jak się czujecie w Polsce?
- Mamy tutaj ludzi z ogromnym sercem, gotowych zawsze pomóc. Gdyby wszystkie ukraińskie mamy mogły tu przyjechać z dziećmi! Opowiedziałam koleżankom, które są jeszcze w Ukrainie jak jesteśmy tu traktowani od pierwszego momentu ewakuacji. Moje wiadomości dają im siły i nadzieję na to, że też mogą uciec.
-Ewakuacja to było trudne przeżycie?
- Moje dzieci były tak zestresowane, że jak dostały ciepłej herbaty to wypiły na raz cztery szklanki. Jak dostały słodycze od Polaków, to chowały je po kieszeniach, gdzie mogły. Jechaliśmy 17 godzin, bo były straszne korki. Na granicy czekaliśmy sześć godzin, pierwszeństwo miały mamy z dziećmi i niepełnosprawni. W naszym przypadku procedura była skomplikowana, bo przy skanowaniu dokumentów, trzeba było wytłumaczyć dlaczego mamy inne nazwiska i pokazać wszystkie zaświadczenia. Przekroczyliśmy granicę o północy, było bardzo zimno, okrywałam dzieci tym co miałam, ale małe dzieci i tak płakały z zimna.
-Dla nich to musiało być ekstremalnie trudne?
- Tak, zwłaszcza, że pierwszy raz w życiu widziały mnie płaczącą. Wcześniej miałam słabsze momenty, ale starałam się tego nie pokazywać. Mam w sobie dwie emocje: gniew i smutek. Mam dużo gniewu i tego staram się nie pokazywać dzieciom, ale gdy płaczę ze smutku, to robię to przy nich, bo emocje trzeba uwalniać. Kiedy dzieci pytają, dlaczego płaczę, mówię im że moja dusza jest pełna smutku i płaczu za naszą ojczyzną, że to co się dzieje mnie boli. Odpowiadają, że napiszą list do ukraińskiego prezydenta, żeby zatrzymał wojnę…
– Jest coś co Pani pomaga?
- Staram się podążać za swoimi emocjami, nie być „dzielna za wszelką cenę”, dzieci są jak barometry, zawsze to wyczują. Staram się być zajęta w domu, pracami domowymi. Ale nie mogę gotować, bo Mama SOS z Polski, Jadzia mi nie pozwala (śmiech), mówi, że jestem gościem i na razie mam odpoczywać.
-Co mówi Pani dzieciom o wojnie?
- Mówię im, że ludzie na świecie są różni: głupi, mądrzy, dobrzy, źli. Jak zbierze się grupa głupich ludzi to wywołują wojnę. Zebrali się rozmawiali ze sobą i zdecydowali, że zaatakują pewne terytorium, a potem kolejne i kolejne i tak podbijają miasta. Staram się trzymać faktów.
–Dzieci się boją?
- Na pewno ich poczucie bezpieczeństwa zostało zachwiane. Dobrze, że nie słyszały bezpośrednio ostrzałów, czy bomb. Podczas ewakuacji jeden z chłopców zapytał mnie gdzie nas zabierają, bo bał się, że trafimy, gdzieś gdzie nie jest bezpiecznie. Ja też się bałam, ale i tak starałam się mówić im prawdę. Jeśli pytały to mówiłam im, że ja też się boje. Na początku nikt nie wiedział gdzie jedziemy, dzieci myślały, że jadą do obozu dla uchodźców. Ale jesteśmy tu, nie mogliśmy lepiej trafić.
-O co pytają?
- Dzieci pytają kiedy to się skończy, odpowiadam, że nie wiem. Chcą wrócić do kraju, ale mamy świadomość, że to się szybko nie stanie. Niektóre z moich dzieci będą szły teraz do szkoły i teraz skupiam się na tym, żeby zadbać o ich edukację. Muszę znaleźć dla 4 z moich dziewczyn szkołę, gdzie mogą skończyć to co zaczęły. Jeśli zaczną tu szkołę, to zostaniemy, aż skończą. Dzięki Bogu że jesteśmy tutaj bezpieczni, nikt nie zrzuca bomb na nasze głowy, mamy cudownych ludzi wokół.
–Dobrze Wam tu?
- Dzięki Jadzi mogę czuć się jak w domu, mogę korzystać z całego domu i wszystkich sprzętów. Poznajemy się i uczymy się nowej kultury. Dzieci miały pierwszego dnia problem z zachowaniem, ale pozwoliłam im na to, wiedziałam, że gdzieś muszą dać upust emocjom. Teraz wszystko jest już pod kontrolą. Z młodszymi staram się kolorować, żeby pokazać im, że świat jest też kolorowy. Zajęcia plastyczne i ruchowe pomagają rozładować napięcie. Ponieważ nie jest to ich pierwsza trauma, obserwuje ich, staram się, żeby cała rodzina była cały czas razem. Jak jesteśmy razem, to jesteśmy silniejsi. Nasza rodzina jest w takim składzie już od dawna, tylko jedna dziewczynka jest z nami od 4 miesięcy, wiec mamy siłę się zmierzyć z tym wszyscy razem jako rodzina.